Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Strażacy z Głogowa wrócili z Chersonia na Ukrainie. - Jesteśmy cali i zdrowi, choć chwilami było groźnie - mówią

Grażyna Szyszka
Grażyna Szyszka
Czterech strażaków OSP ORW Głogów pomagało ludności cywilnej w Chersoniu
Czterech strażaków OSP ORW Głogów pomagało ludności cywilnej w Chersoniu OSP ORW Głogów
Czterech strażaków z Ochotniczej Straży Pożarnej Oddział Ratownictwa Wodnego w Głogowie wróciło z Ukrainy. Pomagali mieszkańcom zalanego Chersonia pompując wodę z zalanych piwnic. Cudem wywinęli się spod rosyjskiego ostrzału odwożąc do szpitala dwie Ukrainki.

Spis treści

Strażacy OSP ORW Głogów wrócili z Chersonia na Ukrainie. Pojechali tam z chęci niesienia pomocy mieszkańcom zalanych terenów po wysadzeniu tamy w Nowej Kachowce. To, co przeżyli i przeżyli na długo zostanie w ich pamięci.

- Zadanie wykonane, a wszyscy wrócili cali i zdrowi do domów – podsumował po powrocie Krzysztof Taras, jeden z uczestników, strażak i były żołnierz i zarazem weteran wojny w Jugosławii.

Pojechali do Chersonia, bo poproszono ich o pomoc

Strażacy OSP ORW z Głogowa, którzy zostawili swoich bliskich i jako wolontariusze pojechali z pomocą na Ukrainę to: Marcin Michalski, Jarosław Grzejek, Andrzej Łukaszewicz i Krzysztof Taras. Tę niebezpieczną wyprawę sfinansowali z własnych pieniędzy i przy wsparciu sponsorów. Pojechali, bo Ukraińcy poprosili o taką pomoc.

- Takie pismo przyszło do komendanta powiatowego straży pożarnej i do naczelnika mojej jednostki – wyjaśniał Andrzej Łukaszewicz, wiceprezes zarządu OSP ORW, uczestnik wyprawy. - Napisali, że potrzebują motopompy, łodzi, technika do ewakuacji, czyli sprzętu i ludzi. A że w ubiegłym roku budowałem razem z grupą ludzi szpital na granicy, to akcje humanitarne w Polsce i na Ukrainie, które szukają pomocy wiedziały, że sobie z tym poradzimy.

Strażacy, mając wiedzę, doświadczenie i umiejętności postanowili ruszyć z pomocą ludności z zalanych wodą terenów Chersonia. Zabrali ze sobą łódź pontonową z silnikiem, motopompę, skafandry a nawet liny. 13 czerwca dotarli do Odessy i już pierwszej nocy zbudziły ich wybuchy, bo na miasto, niedaleko nich, spadły rosyjskie rakiety.

- Nie jesteśmy ludźmi strachliwymi, bo już nie jedno widzieliśmy, ale odgłosy wybuchów a potem widok zniszczeń robi wrażenie – przyznał druh Łukaszewicz.

Przyznali też, że są pod ogromnym wrażeniem pracy ukraińskich służb, które w kilka godzin po ataku rakietowym posprzątały miasto z odłamków i szkła.

- Przejechaliśmy około 1600 kilometrów. Odessa nie była naszym miejscem docelowym, tylko koncentracji – mówił nam Krzysztof Taras z OSP ORW Głogów. - Byliśmy zakwaterowani w pobliżu Chersonia, a nie w samym mieście, bo wojsko ukraińskie nie gwarantowało nam tam bezpieczeństwa.

Przerażający widok rozlewiska koło Chersonia

Głogowianie rozdzieleni spali w kilku cywilnych domach. Zostali wyposażeni w kamizelki kuloodporne i hełmy. Opowiadają, że skala dramatu na zalanych terenach jest przerażająca. W raz z opadaniem wody, ludzie brodzili po pachy w paskudnej brei wymieszanych szamb, gnojówek i wszystkiego, co wypłukała woda, a zalane studnie są skażone.

- Powódź z 1997 roku w Głogowie to przy tym pikuś. Rozlewisko koło Chersonia miało kilkanaście kilometrów szerokości i sześćset kilometrów długości – dodał Andrzej Łukaszewicz. - To wszystko spłynęło do Morza Czarnego. Widzieliśmy to na własne oczy.

Głogowscy wolontariusze byli przygotowani na pomaganie w transporcie, ewakuacji ludności oraz dowożenie wody i żywności. Już na miejscu wyłączyli swoje telefony komórkowe a nawet wyciągnęli z nich karty SIM, ponieważ Rosjanie skanują tam przestrzeń telekomunikacyjną i jak tylko znajdą obce numery, szczególnie z Polski – atakują.

Nie usłyszeli alarmu bombowego...

Pierwszego dnia pracy strażaków skierowano do wioski oddalonej 15 km od Chersonia. Przez kilka godzin pompowali wodę z zalanych piwnic. Słyszeli ostrzał Rosjan, ale był on na tyle daleko, że nie przerywali pracy. Kolejny dzień był już dużo gorszy, bo na osiedlu w Chersoniu.

- Zadysponowano nas do bloków z portowej, nisko położonej dzielnicy nad Dnieprem, około 200 metrów od brzegu rzeki, za którą są już rosyjskie wojska – opowiada pan Krzysztof. - Blok po bloku pompowaliśmy wodę z piwnic.

W trakcie pracy zaszwankowała pompa, więc musieli zrobić przerwę i poprosić miejscowych strażaków i pomoc. Gdy wrócili, po trzech godzinach zrobiło się bardzo niebezpiecznie.

- Okazało się, że nie słyszeliśmy syreny alarmowej, bo pracowaliśmy. Dostaliśmy informację od strażaków, że się wycofują i radzą nam zrobić to samo, bo za chwilę zrobi się tu gorąco. Pierwsze pociski spadły chwilę później, kolejne uderzały coraz bliżej. Z racji tego, że jestem weteranem, wiedziałem, jak jest już niebezpiecznie, dlatego ewakuowaliśmy się do jednej z piwnic, którą sami osuszyliśmy z wody – wspomina.

Jechali pod ostrzałem Rosjan wioząc kobiety do szpitala

Chroniąc się w bloku, strażacy zdecydowali się czekać na koniec ostrzału, albo na pomoc Ukraińców. Nie przypuszczali, że będą musieli podjąć inną decyzję. W trakcie artyleryjskiego ataku razem z Polakami w piwnicy schowały się też dwie ukraińskie kobiety.

- Prosiły nas, by pilnie zawieźć je do szpitala – mówi pan Krzysztof dodając, że zdając sobie sprawę z grożącego im niebezpieczeństwa, była to jedna z trudniejszych decyzji w jego życiu. - Podjęliśmy ją wspólnie, że będziemy się ewakuować.

Na dodatek, w samochodzie, z dwiema dodatkowymi pasażerkami, nie wystarczyło miejsca dla wszystkich, dlatego jeden ze strażaków musiał wskoczyć na „pakę” terenowego auta. Strażakom cudem udało się cało wyjechać spod ostrzału Rosjan. A jechali zupełnie odsłoniętą drogą pod górę, omijając dziury po pociskach. Pociski padały w pobliskie budynki.

- Udało się dowieźć te kobiety do szpitala – zaznacza dodając, że w tamtej chwili, oprócz strachu, który towarzyszy każdemu rozsądnemu człowiekowi, była chłodna kalkulacja i ocena sytuacji. - Na szczęście strach mnie nie paraliżuje, wręcz przeciwnie. W tym najbardziej newralgicznym momencie mogłem więc pozbierać chłopaków, powiedzieć mocne, męskie słowo i działać - wspomina. - Już po wszystkim, gdy zmyliśmy z siebie kurz, wrócił spokój i wróciły też papierosy, a nie paliłem ponad 20 lat – przyznaje strażak z Głogowa.

Strażacy wrócili do domu 19 czerwca. Po drodze minęli konwój z pomocą humanitarną zmierzającą w stronę Chersonia. Zanim wyjechali z tego niebezpiecznego miasta, odwiedzili miejscowy cmentarz, gdzie na grobie generała Mariusza Zaruskiego (1967-1941), pioniera polskiego żeglarstwa i wychowania morskiego złożyli kwiaty.

Czterech strażaków OSP ORW Głogów pomagało ludności cywilnej w Chersoniu

Strażacy z Głogowa wrócili z Chersonia na Ukrainie. - Jesteś...

Zobacz też:

od 16 lat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na glogow.naszemiasto.pl Nasze Miasto