Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

W nocy z 1 na 2 listopada 1991 roku doszło do wybuchu w cukrowni Głogów. Była to jedna z największych katastrof w mieście. Zginęło 7 osób

Grażyna Szyszka
Tablica z nazwiskami ofiar tragedii zawieszono na ścianie małego budynku przy bramie wejściowej do cukrowni
Tablica z nazwiskami ofiar tragedii zawieszono na ścianie małego budynku przy bramie wejściowej do cukrowni Fot. Grażyna Szyszka
Wybuch warnika w cukrowni Głogów zabił trzy osoby, kolejne cztery zmarły w szpitalu. 2 listopada mija 29 lat od jednej z największych tragedii w mieście.

Przypominamy materiał, który zebraliśmy na temat tamtych wydarzeń.

2 listopada 1991 r. - Było około pół godziny po północy. Eksplozja nastąpiła w budynku produktowni. Potężny warnik, w którym gotowała się cukrzyca, został rozerwany. Siła wybuchu była ogromna. Ważąca 32 tony część warnika przebiła dach fabryki, wzniosła się w powietrze, przeleciała 80 metrów, a potem wryła się w plac, kilka metrów przed wartownią.
Eksplozja zabiła na miejscu trzech pracowników. Byli to: Józef Pakiet (39 lat), Bogdan Kunz (50 lat) i Edward Rzeszutko (41 lat).
Trzynastu innych, z poparzeniami ciała trafiło do szpitali w Głogowie i Legnicy. Niestety, czworo z nich zmarło: Marianna Chmiel (60 lat),Wiesław Czuj (31 lat),Ryszard Kowalik (41 lat)i Andrzej Szymula (32 lata).

Roman! Ratuj mnie!

Pan Roman miał wtedy nocną zmianę. Pracował jako mistrz, gotowacz cukrzycy. Około północy był przy samym warniku, ale kolega zawołał go, by poprawić jeden z zaworów. Zszedł na dół. Kiedy pracował przyklejony do rury usłyszał wybuch. Jego siła odrzuciła mężczyznę na kilka metrów. Zrobiło się ciemno.
– Kiedy się już podniosłem, natrafiłem na człowieka całego w gorącej cukrzycy – wspominał pan Roman. – Choć znałem tam niemal wszystkich, nie wiedziałem kto to. Dopiero kiedy się do mnie odezwał, poznałem po głosie, że to Andrzej. Mówił: – Roman, ratuj mnie! – opowiadał łamiącym się głosem mężczyzna i dodaje, że choć minęło tyle lat, wciąż drętwieje na samą myśl o tamtych przeżyciach. Sam miał poparzone ręce i kilka dni spędził w szpitalu. Żona Bronisława i dwójka małych wówczas dzieci nie odstępowały go na krok. – Słyszałam ten wybuch – wspominała pani Bronisława. – Mieszkaliśmy wtedy niedaleko cukrowni. Pobiegłam pod bramę zakładu, gdzie stali już inni ludzie. Udało mi się dowiedzieć, że Roman żyje, ale zobaczyłam go dopiero w szpitalu – dodała z płaczem.

Ludzka skóra na kurtkach
2 listopada1991 roku strażak-ratownik Andrzej Rybus z Kłobuczyna był na jednej z pierwszych służb w swoim życiu. Miał wtedy 23 lata. Po północy, przez megafony,dyspozytorka Mariola Gruszczyńska ogłosiła alarm.
– W jej głosie wyczułem, że to coś poważnego – wspominał Andrzej Rybus. – Na miejsce jechaliśmy w zupełnej ciszy. W cukrowni było ciemno. Pracownicy skierowali nas w miejsca, gdzie mogą być ludzie. Latarkami oświetlaliśmy sobie drogę. Pamiętam, że na dwóch poziomach brodziliśmy po kostki w melasie. Buty zrobiły się bardzo ciepłe. Ludzie leżeli oblani cukrzycą. Niektórzy nie dawali oznak życia, inni jęczeli, wręcz wyli z bólu. Wyciągnęliśmy z osiem osób i przenieśliśmy ich na zewnątrz, gdzie nadjeżdżały już karetki – opowiadał mam strażak, któremu nawet po latach trudno mówić o tym bez emocji.– Zawsze po akcji rozmawialiśmy z kolegami, a wtedy nie, była cisza. Pamiętam, jak przywiozłem do domu kurtkę do prania. Była cała w cukrzycy. Babcia znalazła na niej...kawałki ludzkiej skóry.
2 listopada służbę miał też inny strażak, kierowca samochodu bojowego Mieczysław Kowalski. Pamięta, że choć był to listopad, noc była pogodna, bez deszczu i wiatru. – Siedzieliśmy z kolegami na ławce przed budynkiem straży. Po północy usłyszeliśmy potworny wybuch. Polecieliśmy na stanowisko kierowania i wtedy rozdzwoniły się telefony. Na miejscu widok był koszmarny, parowała gorąca melasa, a odłamki z hali leżały na drodze wzdłuż muru – wspominał. – Aby dostać się ludzi, potrzebny był podnośnik. Dość szybko przyjechał z głogowskiej huty. Strażacy wjechali nim na górę i zwoził poszkodowanych.

Ulica zasypana odłamkami
Jerzy Sypniewski, wówczas kapitan, pełnił obowiązki Komendanta Rejonowego Straży Pożarnej w Głogowie. Kiedy doszło do tragedii w cukrowni był w domu, na osiedlu Piastów Śląskich. W linii prostej, do cukrowni nie miał nawet kilometra.
– O tym,co się stało powiadomiono mnie telefonicznie. Kiedy docierałem na miejsce, było około 1 w nocy. Elementy dachu, fragmenty blachy leżały już na ulicy Rudnowskiej, koło przystanku autobusowego – mówił Jerzy Sypniewski. – Za bramą, prawie na wysokości portierni zobaczyłem duży element warnika. Jak się dowiedziałem, ważył prawie 30 ton. Kolejny obraz, który mam przed oczyma to przykryte ludzkie ciała ułożone między budynkiem produktowni, a miejsce, gdzie wydawano wysłodki – wspominał kilka lat temu były komendant. – Powiadomiliśmy wojewódzkie stanowisko kierowania w Legnicy i grupa operacyjna pod kierownictwem pułkownika Józefa Rutko przyjechała do cukrowni około 2 w nocy przejmując dowodzenie. Całą grupą, z nieżyjącym już dyrektorem cukrowni Zygfrydem Nowakiem obeszliśmy cały zakład, a potem w jego gabinecie zbieraliśmy dane dotyczące wypadku. Wypadku, który nie miał wcześniej w Polsce miejsca – mówił głogowianin zastanawiając się nad jego przyczyną, czy to było zaniedbanie, błąd ludzki czy błąd w procesie technologicznym. – Uważam, że wpływ miały wszystkie trzy.

Według prokuratury, do wypadku doszło w wyniku nieprzewidywalnej reakcji chemicznej,bez czyjejkolwiek winy. Śledztwo umorzono.
O tragedii z listopada 1992 roku przypominała pamiątkowa tablica na murach nieczynnego już zakładu.– Mało kto tu zagląda – mówił jeszcze kilka lat temu jeden ochroniarzy. – Czasem ktoś zapalił znicz i to wszystko.
W maju 2020 roku tablice zostały zdjęte z portierni i zabezpieczone, ponieważ mały budyneczek przy bramie dawnego zakładu kończy żywot. Tablice mają wrócić w okolice cukrowni, jednak w inne miejsce. Zostaną zamontowane na specjalnym murze przy przejeździe kolejowym.

Cukrownia Głogów powstała w 1897. Pierwsza powojenna kampania ruszyła 25. 10. 1947 r. Zatrudniono wówczas 1532 pracowników. W roku 2001 Cukrownię Głogów przejęła spółka Pfeifer & Langen. Ostatnią kampanię cukrowniczą przeprowadzono w 2002 r. Obecnie obiekty należą do prywatnego właściciela. Od dwóch lat właściciel cukrowni równa z ziemią stary zakład.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na glogow.naszemiasto.pl Nasze Miasto