Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pomogła setkom niepełnosprawnych osób, dziś przebywa w hospicjum. Rozmowa z Ireną Wojewódzką- Kucz

Monika Dziuma
Działała dla osób niepełnosprawnych, bo przez chorobę sama się z nimi utożsamiała. Zapraszamy do przeczytania rozmowy z Ireną Wojewódzką- Kucz.

Jeszcze nie tak dawno było Panią widać na ulicy, co jakiś czas pojawiała się Pani na naszych łamach... Dzisiaj spotykamy się w hospicjum. Co się stało?

Ostatnio trochę podupadłam na zdrowiu. Przez całe życie chorowałam na nogi, później miałam usuniętą jedną nerkę. Teraz zaczęła mi szwankować ta druga. Bóg mnie w życiu nie oszczędzał, bo dużo przeszłam, jednak nie narzekam. Czuję się dobrze. W hospicjum mam bardzo dobrą opiekę, jest tu miło i przytulnie. Nie ma co ukrywać, mam już 76 lat i wiele mi do szczęścia nie brakuje. Ważne, by było ciepło i było coś do jedzenia.

Przez wiele lat była Pani aktywną działaczką społeczną. M.in. „Rehabilitacja” jest Pani dziełem. Jak to się zaczęło? Dlaczego postanowiła Pani pomagać innym?

Zawsze wysoko stawiałam sobie poprzeczkę. Jak już mówiłam, od zawsze byłam osobą niepełnosprawną. Kiedy się rodziłam, byłam bardzo dużym dzieckiem. Moja mamusia miała ciężki poród. To prawdopodobnie właśnie podczas mojego urodzenia doszło do zwichnięcia stawów biodrowych. Pierwszą operację przeszłam już w wieku 7 lat, a później było ich dużo więcej. Mimo swojej niepełnosprawności, nigdy się nie poddawałam. Studiowałam, pracowałam, byłam samodzielna. Stwierdziłam, że skoro ja sobie w życiu poradziłam, inne osoby z jakimiś ułomnościami też mogą. Tak właśnie powstało moje stowarzyszenie.

Dziś jednak już się Pani nim nie zajmuje, prawda?

Już ładnych kilka lat temu przeszłam na emeryturę. Wszystkie placówki, które założyłam, mają swoich kierowników, którzy świetnie sobie radzą. Ja jednak nigdy nie zapominam o tych placówkach. To moje dzieci. Pamiętam każdy dzień, gdy je zakładałam. Ile ja się najeździłam do Warszawy, by zdobyć na ich działalność jak najwięcej pieniędzy. Nawet warszawscy urzędnicy mówili z uśmiechem, że Irenka znów przyjechała po pieniądze. Ale ja wiedziałam, że robię coś dobrego. Warto było poświęcić wiele dni i nocy na działalność społeczną. Uśmiech ludzi, którzy uczęszczają na warsztaty zajęciowe był największą zapłatą.

Właśnie. Warto dodać, że wszystko robiła Pani charytatywnie...

To prawda. Są w życiu bardziej wartościowe rzeczy niż te materialne. Oczywiście z czegoś musiałam się utrzymać, dlatego pracowałam w Wydziale Geodezji w Wagrowci, a później w Wielobranżowej Spółdzielni Inwalidów w Wągrowcu Muszę przyznać, że robiłam w życiu to, co kochałam. Poznałam dzięki pracy wielu ciekawych ludzi, dzięki którym wiele się nauczyłam.

Już wiemy, że ma Pani wielkie serducho. A jaka prywatnie jest Irena Wojewódzka?

Pochodzę z okolic Lublina. Mój tata został rozstrzelany przez Niemców, kiedy miałam kilka miesięcy. Urodziłam się w czasach okupacji. Mama ponownie wyszła za mąż. Kiedy byłam nastolatką, rodzice kupili gospodarstwo rolne w Ochodzy. Mnie jednak nigdy nie ciągnęło do rolnictwa. Zamieszkałam w Wągrowcu. Miałam dwóch mężów, ale oboje już nie żyją. W drugim małżeństwie byłam bardzo szczęśliwą kobietą. Obiecaliśmy sobie, że będziemy kiedyś pochowani obok siebie. Dziś prywatnie jestem mamą syna Artura, babcią trójki wnuków i prababcią.

Pokochała Pani Wągrowiec?

Nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło, bym mogła mieszkać w innym miejscu. Tutaj mamy las, jezioro, spokój i piękną okolicę. Bardzo lubię także Durowo, gdzie wydzierżawiam działkę od nadleśnictwa. Zrobiłam tam sobie podjazd i schodki prowadzące nad samo jezioro. Jest tam też altanka, w której można spać w cieplejsze dni. Kiedyś jeździłam tam z mężem, a ostatnio woził mnie tam syn.

A dzisiaj nie jest Pani smutno, że wycofała się Pani z życia publicznego?

Oczywiście, że nie było mi łatwo odejść na emeryturę i zostawić wszystko, co do tej pory zrobiłam. Czas najwyższy jednak, by zacząć myśleć o sobie. Praca społeczna tak naprawdę pochłania mnóstwo energii. Faktem jest jednak, że kiedy pracowałam, nie miałam czasu myśleć o swoim zdrowiu. Nie chcę jednak, by ktoś pomyślał, że się nad sobą użalam. Robiłam wszystko dla innych ludzi i nie chcę sobie przypisywać wszystkich zasług.

A pobyt w hospicjum? Nie czuję się tutaj Pani samotnie?

Nie. Ciągle odwiedza mnie syn. Poza tym przychodzi do mnie też wiele innych osób, z którymi miałam styczność. Na przykład, co jakiś czas swoją obecnością zaszczyci mnie starosta. Czuję się na siłach, by przyjmować gości, a rozmowy z nimi dobrze mi robią. Nowinki z miasta przynoszą mi inni. Od nich dowiedziałam się na przykład, że powstała piękna ścieżka rowerowa na Wschód. Może kiedyś się tam wybiorę? Dużo też czytam. Dzisiaj mam publikację o znanych osobach z północnej Wielkopolski, w której też się znalazłam. Niestety oczy już nie te same, co kiedyś. Kiedy mam lepszy dzień, rozwiązuję krzyżówki.

O czym Pani marzy?

Osoba w moim wieku nie ma dużych wymagań. Choć dużo przeszłam, jestem zadowolona ze swojego życia. Zawsze była w nim obecna wiara. Jestem katoliczką i wiele spraw sobie wymodliłam. Marzę o tym, by jeszcze pożyć, by nie cierpieć i mieć spokojną starość.

Tego Pani z całego serca życzę.

Dziękuję za miłe słowa i odwiedziny.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kto musi dopłacić do podatków?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wagrowiec.naszemiasto.pl Nasze Miasto