Starszy chorąży sztabowy rezerwy Jerzy Szala to kolejny głogowianin, który brał udział w wielu wojskowych misjach za granicami kraju. Jak już informowaliśmy na łamach „Tygodnika Głogowskiego", w Głogowie mieszka 41 weteranów misji zagranicznych.
Swoją służbę rozpoczął on w 5. Brygadzie Artylerii w Głogowie, gdzie był dowódcą plutonu rozpoznawczego. W 2001 roku, po rozwiązaniu jednostki, trafił do 25. Brygady Kawalerii Powietrznej w Tomaszowie. Tam służył przez 15 lat, gdzie w sumie po 34 latach w wojsku zrezygnował z munduru w styczniu 2016 roku.
- Nie żałuje tych lat spędzonych w wojsku. W Tomaszowie trafiłem na fajną jednostkę, z fajnymi ludźmi. Służba była ciekawa. W jej ramach były skoki spadochronowe, wspinaczka, narty, zaczynałem robić rzeczy, których wcześniej nie było okazji. Służba w Tomaszowie pozwoliła mi się rozwinąć. W tej chwili wielu moich kolegów z Tomaszowa służy między innymi w GROM-ie i FORMOZIE - wspomina.
Podczas misji zagranicznych w Iraku - na I, IV i VIII zmianie - był dowódcą wozu dowodzenia jako łącznościowiec. Z kolei na 11. zmianie w Afganistanie był dowódcą strzelców pokładowych na śmigłowcach Mi-24 i Mi-17. W tym czasie on i jego żołnierze zabezpieczali loty w przypadku ostrzału z ziemi.
- Ostrzały śmigłowców może nie były częste, ale jednak zdarzały się. Mój kolega, który służył w Afganistanie zaledwie kilka tygodni stracił nogę po ostrzelaniu śmigłowca z karabinu przeciwlotniczego. Z kolei nasz helikopter został ostrzelany w lotki pociskiem z wyrzutni RPG, ale na szczęście pilot w ostatniej chwili obniżył lot. Można by wiele opowiadać o tym co działo się na tych misjach. - mówi głogowianin.
Pan Jerzy wspomina szczególnie ósmą zmianę w Iraku, gdzie baza praktycznie codziennie była ostrzeliwana rakietami. A możliwość działania polskich żołnierzy była mocno ograniczona przepisami.
- Na ósmej zmianie w Iraku, gdzie byliśmy jako misja szkoleniowa, mogliśmy podejmować działania tylko w samoobronie. Jak widziałem, że moździerz rozkładają, to mogłem odpowiedzieć ogniem dopiero gdy zaczęli strzelać. Takie są przepisy i nie można ich przekroczyć. Tak żołnierz działa - mówi. - W Afganistanie tych ostrzałów było więcej, ale tam sytuacja była bardziej dynamiczna, ponieważ wykonywaliśmy zadania z GROM-em. To były na przykład loty o piątej rano, po to żeby zaskoczyć Talibów. Lądowaliśmy w terenie i zaraz rozpoczynała się walka. Wysadziliśmy 36 żołnierzy GROM-u, którzy przeciw sobie mieli 150 Talibów. Po półtorej godziny walki odbieraliśmy wszystkich i nikt nie był ranny. Tylko śmigłowiec przy lądowaniu zebrał kilka pocisków. Takie sytuacje były.
Pan Jerzy był jednym z pierwszych polskich żołnierzy, którzy na naszych śmigłowcach strzelał z amerykańskich minigunów. Głogowianin wdrażał te uzbrojenie.
- Robiliśmy to zimą. Pobraliśmy cztery miniguny, które montowane były na ogonach. Trzeba przyznać, że to ma bardzo dużą siłę ognia. Trzy tysiące strzałów na minutę. Robi bardzo duże wrażenie - opowiada nam pan Jerzy.
Warto dodać, że podczas swoich zagranicznych misji głogowianin miał okazję poznać ciekawych ludzi. Wśród nich był koszykarz Marcin Gortat, którego w Afganistanie śmigłowiec pana Jerzego przewoził podczas odwiedzin wśród polskich żołnierzy.
- Bardzo dobrze wspominam pana Marcina, z resztą on bardzo mocno angażuje się w życie weteranów wojskowych. Zaprasza ich między innymi na mecze - opowiada.
Pan Jerzy jest dumny ze swojej kariery wojskowej. Przede wszystkich z tego, że może nosić osławiony czerwony beret - symbol wojsk powietrzno-desantowych. Były żołnierz na zaproszenie szkół organizuje m.in. prelekcje, podczas których opowiada o tym jak wyglądało życie na misjach.
Dziennik Zachodni / Wybory Losowanie kandydatów
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?