Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Historia Baru Stańczyk, głogowskiej gastronomii i pięknej przyjaźni Krystyny Polakowskiej z Haliną Kościańską. ZOBACZCIE WYJĄTKOWE ZDJĘCIA

Grażyna Szyszka
Krystyna Polakowska i Halina Kościańska- ich przyjaźń trwała od szkolnych czasów
Krystyna Polakowska i Halina Kościańska- ich przyjaźń trwała od szkolnych czasów
W kwietniu 2020 mijają 43 lata od czasu, gdy Krystyna Polakowska podjęła pracę w Barze Stańczyk przy alei Wolności. Było to tuż przed Wielkanocą 1977 roku. Po latach przyznaje, że ta praca to sens jej życia. Zobaczcie archiwalne zdjęcia pani Krystyny (z domu Kuszyńskiej) i poznajcie historię jej życia nierozerwalnie związanego z głogowską gastronomią. To także historia pięknej, wieloletniej przyjaźni z Haliną Kościańską, zmarłą w 2018 roku właścicielką Mogadoru.

Nie ma chyba osoby w Głogowie, która nie wiedziałaby, gdzie jest Bar „Stańczyk”. To jedna z najdłużej działających placówek gastronomicznych w naszym mieście. Bar przy alei Wolności, serwujący, smaczne domowe dania, prowadzą Danuta Masiowska i Krystyna Polakowska. Obie dbają o to, by wypracowana przez lata marka wciąż kojarzyła się jakością.

W 2018 roku ich praca została wyróżniona Złotym Herbem Powiatu Głogowskiego, odznaką nadawaną przez starostę dla zasłużonych firm z naszego regionu.

Dla Krystyny Polakowskiej praca w gastronomii to życiowe powołanie. Razem ze swoją nieżyjącą już przyjaciółką od szkolnych lat Haliną Kościańską (z domu Głowacką), właścicielką Mogadoru, nadawały ton i rytm głogowskiej gastronomii. Nie rywalizowały ze sobą, a wspomagały się, uzupełniały i współpracowały.

Krystyna Polakowska, z domu Kuszyńska, urodziła się w Grębocicach, a od 1953 roku mieszka w Głogowie. W 1967 zdała maturę w Technikum Ekonomicznym.

- Byłyśmy z Haliną pierwszymi absolwentkami klasy o nowym profilu w tej szkole, a mianowicie Technologii Żywienia Zbiorowego - wspomina pani Krystyna. - Naszym wychowawcą był Eugeniusz Jamrozik, cudowny człowiek, którego traktowałyśmy jak swojego ojca. Choć kierunek wybrałam przez przypadek, to nigdy tego nie żałowałam. Samą szkołę wspominam do dziś z wielkim sentymentem, a kontakty z nauczycielami były przez lata. Z niektórymi nawet i do teraz. Miałyśmy takie przedmioty, których dziś już nie ma, na przykład wyposażenie techniczne, zasady żywienia zbiorowego oraz porządki i pranie. Tego ostatniego uczyła nas pani Łubińska - opowiada głogowianka. - To w szkole nauczono nas, choćby tego, jak obierać warzywa, by nie obcinać części z największą zawartością witamin. Dziś nasi praktykanci nie znają takich zasad.

Ale czas szkoły to nie tylko nauka. Pani Krystyna przyznaje, że razem z Haliną nie mogły się doczekać sobotnio-niedzielnych potańcówek w klubie „Żuraw” Famaby przy ulicy Budowlanych. Bawiły się też w „Malwie”, gdzie organizowano wieczorki taneczne. Mimo trudnych czasów życie towarzyskie kwitło, a kluby, bary i kawiarnie pękały w szwach. - Pamiętam, że aby wejść do restauracji to czekało się na wolny stolik - wspomina.

Zamieniła biura dużej firmy na bar kotek

Po maturze przez rok absolwentki musiały odbyć roczny staż zakończony egzaminem. Pani Krystyna trafiła do Nowej Soli, gdzie w różnych miejscach gastronomicznych przeszła wszystkie stanowiska pracy.

- Halinka została w Głogowie. Chyba wtedy już zakochałyśmy się w tym ciężkim zawodzie - przyznaje pani Krystyna, choć po stażu na kilka lat trafiła do biura w Głogowskim Przedsiębiorstwie Budownictwa, w którym pracował jej ojciec Józef Kuszyński.

Jako ekonomistka przepracowała w tej firmie kilka lat. - Tato był bardzo cenionym pracownikiem, społecznikiem, ławnikiem sądowym przez trzy kadencje, a nawet radnym i nauczycielem zawodu w szkole budowlanej. Był dobrym, lubianym człowiekiem.

Do ukochanej gastronomii wróciła w 1975 roku. Zza biurka wyciągnęła ją przyjaciółka Halina, która pracowała wówczas w Barze „Stańczyk”.

- Zadzwoniła do mnie i mówi: słuchaj, zwolniło się miejsce kierownika w barze mlecznym „Kotek” przy placu Tysiąclecia.

W barze należącym do głogowskiego PSS-u była półtora roku. Przeszła z niego do baru „Hutnik”, a potem dostała ofertę bufetowej w nowej restauracji w zamku, gdzie przepracowała kilka miesięcy.

- Jestem nawet na historycznej pocztówce z otwarcia tej restauracji - śmieje się pani Krystyna.

Przed Wielkanocą 1977 roku zaczęła pracę w barze „Stańczyk”. Na początku razem ze swoją przyjaciółką Haliną, która była kierowniczką lokalu. Pani Krystyna trafiła do biura.

- Po roku Halinka przejęła od PSS-u w agencję bar „Ekspres” przy ulicy Elektrycznej - wspomina szefowa „Stańczyka”. - Oj, tam to się działo, prawdziwe życie klientów toczyło się na ławeczkach pod kasztanami.

Po obiady ustawiały się długie kolejki

Od tamtego czasu „Stańczyk” stał się drugim domem pani Krystyny, która wspólnie z Danutą Masiowską pracuje w nim do dziś.

Jak wspomina wieloletnia właścicielka, pracy w barze było bardzo dużo. W długich kolejkach po obiady ustawiali się między innymi pracownicy różnych zakładów pracy, którzy w „Stańczyku” realizowali specjalne bony obiadowe.

- W kuchni pracowało nawet 20 osób, a gotowało się na stojącej na środku zwykłej kuchni węglowej - opowiada pani Krystyna. - O węgiel też trzeba było nie raz zawalczyć, więc brało się jakiś przysmak z kuchni i szło się do składu opału.

Kuchnia przerabiała wówczas bardzo dużo mięsa, bo klienci, głównie górnicy i hutnicy musieli porządnie zjeść. Najczęściej schodził z kuchni schab po sztygarsku, golonki, flaki, różne, domowe zupy i mięso w sosie myśliwskim. W chudych latach 80. ubiegłego wieku, gdy mięso sprzedawano na kartki, szefowe baru musiały się solidnie nagimnastykować, by kuchnia miała z czego gotować.

Pierwszy sklep w mieście z pierogami

W 1990 roku, w ramach reprywatyzacji PSS Społem oddało bar „Stańczyk” w ręce wspólniczek. Kobiety zaciągnięty kredyt na wykup, remont i zakup nowego sprzętu. I szybko go spłaciły, bo ruch wciąż był spory. - Ale żeby bar pracował pełna parą, same nosiłyśmy ze sklepów siatki pełne zakupów - opowiada pani Krystyna.

W latach 90. spełniło się też marzenie pani Krystyny. W pomieszczeniach biurowych i szatni po remoncie otworzyły mały sklepik garmażeryjny. W Głogowie był to pierwszy taki punkt i do dziś cieszy się ogromna popularnością.

- Najpierw były tam lody, ale potem szybko wprowadziłyśmy pierogi, a z czasem, na prośbę klientów, również kopytka, krokiety i smalec i surówki. Nasze wyroby, i przyznam, że całkiem spora część, są zabierane przez klientów nawet za granicę - przyznaje pani Krystyna, która jest zwolenniczką polskiej, domowej kuchni. Z doświadczenia wie, że jeśli danie jest jakościowo dobre i zrobione ze świeżych produktów, to zawsze będzie miało wzięcie. - Stara kuchnia polska, oparta na sprawdzonych recepturach jest najlepsza. I właśnie tego nasi klienci od nas oczekują - twierdzi.

W tym roku mijają już 43 lata odkąd Krystyna Polakowska jest związana z barem „Stańczyk”, a w sierpniu miną 53 lata jej zawodowej pracy. - Mając troje dzieci, pracowałam na okrągło, nawet w soboty i niedziele. Nie było łatwo, ale jeśli się kocha, to co się robi, to nie ma rzeczy niemożliwych.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na glogow.naszemiasto.pl Nasze Miasto