Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dziś Dzień Weterana. Poznaj historie głogowskich weteranów misji wojskowych

Kacper Chudzik
Kacper Chudzik
Kapitan Marek Bocian to głogowski żołnierz, który bronił City Hall w irackiej Karbali. Za odwagę za otrzymał Krzyż Wojskowy.

Kapitan Marek Bocian był jednym z żołnierzy, którzy w 2004 roku obronił przez rebeliantami City Hall - ratusz, w którym znajdowała się siedziba władz irackiej prowincji Karbala. Razem z bułgarskimi żołnierzami i ze swoim plutonem z 17. Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej z Międzyrzecza, przez kilka dni skutecznie odpierali ataki irackich bojowników. Obrońców City Hall było niespełna 50. Nikt nie zginął, tymczasem po stronie rebeliantów straty były znaczne.

Niezwykła historia obrony Karbali stała się kanwą polskiego filmu fabularnego, który w 2015 roku przyciągnął do kina wielu widzów.

- Nie oglądałem go i nie zamierzam - przyznaje głogowianin. - Wiem, że film w dużej części to kinowa fikcja.

Czytaj dalej na kolejnym slajdzie --->
Kapitan Marek Bocian to głogowski żołnierz, który bronił City Hall w irackiej Karbali. Za odwagę za otrzymał Krzyż Wojskowy. Kapitan Marek Bocian był jednym z żołnierzy, którzy w 2004 roku obronił przez rebeliantami City Hall - ratusz, w którym znajdowała się siedziba władz irackiej prowincji Karbala. Razem z bułgarskimi żołnierzami i ze swoim plutonem z 17. Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej z Międzyrzecza, przez kilka dni skutecznie odpierali ataki irackich bojowników. Obrońców City Hall było niespełna 50. Nikt nie zginął, tymczasem po stronie rebeliantów straty były znaczne. Niezwykła historia obrony Karbali stała się kanwą polskiego filmu fabularnego, który w 2015 roku przyciągnął do kina wielu widzów. - Nie oglądałem go i nie zamierzam - przyznaje głogowianin. - Wiem, że film w dużej części to kinowa fikcja. Czytaj dalej na kolejnym slajdzie --->
29 maja obchodzimy Dzień Weterana Działań Poza Granicami Państwa. To święto wszystkich żołnierzy, którzy brali udział w misjach zagranicznych. Nie brakuje ich również w Głogowie. Poznajcie historie czterech z nich - Marka Bociana, który brał udział w walkach o City Hall w Karbali, Jerzego Mermera - weterana z Iraku, Dariusza Kluski, który walczył w Kambodży z Czerwonymi Khmerami oraz Jerzego Szali, byłego komandosa. Więcej o nich przeczytacie pod zdjęciami w galerii.

Spis treści

Marek Bocian - walczył o City Hall w Karbali

Kapitan Marek Bocian to głogowski żołnierz, który bronił City Hall w irackiej Karbali. Za odwagę za otrzymał Krzyż Wojskowy.

Kapitan Marek Bocian był jednym z żołnierzy, którzy w 2004 roku obronił przez rebeliantami City Hall - ratusz, w którym znajdowała się siedziba władz irackiej prowincji Karbala. Razem z bułgarskimi żołnierzami i ze swoim plutonem z 17. Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej z Międzyrzecza, przez kilka dni skutecznie odpierali ataki irackich bojowników. Obrońców City Hall było niespełna 50. Nikt nie zginął, tymczasem po stronie rebeliantów straty były znaczne.

Niezwykła historia obrony Karbali stała się kanwą polskiego filmu fabularnego, który w 2015 roku przyciągnął do kina wielu widzów.

- Nie oglądałem go i nie zamierzam - przyznaje głogowianin. - Wiem, że film w dużej części to kinowa fikcja.

27-letni wówczas porucznik Marek Bocian stacjonował w Camp „Lima” na obrzeżach miasta. Był w Iraku od grudnia 2003 roku, a w lipcu 2014 roku jego zmiana dobiegała końca. Pełnił funkcję dowódcy plutonu rozpoznawczego. Do jego obowiązków należało patrolowanie okolicy w promieniu 30 km, rozpoznawanie obiektów i między innymi eskortowanie grup współpracujących z ludnością cywilną. Polscy żołnierze poruszali się po Iraku honkerami, które często sami wzmacniali dodatkowymi blachami.

- Było niebezpiecznie, ale człowiek z czasem przyzwyczaja się do tego, że trzeba mieć oczy dookoła głowy - przyznaje głogowianin. - Bywało i tak, że w pobliżu naszego samochodu eksplodowały miny.

W kwietniu 2004 roku, za sprawą rebelii pod dowództwem szyickiego duchownego Muktada as-Sadra, w Iraku robiło się coraz bardziej niespokojnie. Tuż przed atakiem na City Hall porucznik Marek Bocian czuł, że coś się święci. W budynku zostali tylko polscy i bułgarscy żołnierze, którzy nie mieli wsparcia w irackich siłach sprzymierzonych. Ci, w większości, albo uciekli, albo zabierając broń i kuloodporne kamizelki, przyłączyli się do rebeliantów.

- Do wymiany ognia dochodziło najczęściej w nocy - wspomina kapitan Marek Bocian. - Kiedy się zbliżali, ostrzegało nas ujadanie psów. Irakijczycy uważają te zwierzęta za nieczyste i obrzucają je kamieniami, dlatego na nich szczekają. Rebelianci napierali na ratusz, a potem się wycofywali zostawiając za sobą dziesiątki ciał. W nocy strzelali do nas z karabinków, karabinów maszynowych, z AK 47 i granatników. W dzień życie wracało do normy.

Atakowali, bo ich celem było zdobycie siedziby władz prowincji, które oznaczało przejęcie władzy w mieście. Marek Bocian przyznaje, że najgorsze było czekanie na atak. W czasie owszem, walk czuł strach, ale taki, który mobilizował go do działania.

- W trudnych sytuacjach jestem opanowany i chłodno analizuję przebieg zdarzeń - mówi. - Decyzje muszą być szybkie, bo chwila zwątpienia może kosztować życie.

Na pytanie, czy wie, ilu rebeliantów zginęło z jego ręki, kapitan odpowiada. - Kilku, ale nie myślę o tym. Nie miałem wyboru - albo ty zabijesz, albo oni ciebie.

Głogowianin przyznaje też, że po walkach w Karbali doskonale wie, czy świszczące kule są blisko, czy na tyle daleko, że nie zagrażają życiu. Zwłaszcza po tym, gdy jedna z nich w City Hall przeleciała bardzo blisko jego głowy.

Podczas obrony okazało się jednak, że nie wszyscy mieli tak stalowe nerwy, jak głogowianin. Dowódca wspomina, że jednemu z żołnierzy trzeba było odebrać broń, bo mógł zrobić krzywdę i sobie i kolegom.

Walki o City Hall trwały ok. półtora tygodnia. Polscy i bułgarscy żołnierze obronili budynek i jak się potem okazało, był to jedyny taki przypadek w całym Iraku. Pozostałe obiekty albo zostały zdobyte przez rebeliantów, albo oddane przez wojska sprzymierzone.

Marek Bocian jest absolwentem I Liceum Ogólnokształcącego w Głogowie. Twierdzi, że żołnierzem chciał być od zawsze. Kocha to zajęcie i nie wyobraża sobie innego. Mimo niebezpieczeństwa ciągnie go na zagraniczne misje, bo może sprawdzać w praktyce to, czego się nauczył. Oprócz Iraku był też w Afganistanie, gdzie spędził 14 miesięcy na dwóch zmianach pod rząd (październik 2012 - grudzień 2013).

- W naszym środowisku nazywamy to syndromem misjonarza - wyjaśnia kapitan Marek Bocian. -Na misji jest adrenalina, której po powrocie do domu z czasem zaczyna boleśnie brakować.

O tym, co zrobili polscy żołnierze w Karbali, przez kilka lat nikt w kraju oficjalnie nie wiedział. Sami bohaterowie z City Hall też się tym nie chwalili. Temat wracał jedynie wtedy, gdy spotykali się we własnym gronie.

Jerzy Mermer - kilometr od śmierci

Starszy chorąży sztabowy rezerwy. Jerzy Mermer jest jednym z blisko 80 głogowskich weteranów misji zagranicznych. Uczestniczył w działaniach w Iraku. Jak wspomina wyjazd?

– Byliśmy na pierwszej zmianie w Iraku, gdzie pracowaliśmy jako grupa zabezpieczenia wizyt VIP-ów. Zabezpieczaliśmy też wizyty inżynierów amerykańskich, którzy odtwarzali elektrownie, rafinerie ropy naftowej i tym podobne – wspomina pan Jerzy.

Drużyna głogowianina zabezpieczała m.in. wizytę Condoleezzy Rice oraz George W. Busha w Iraku. Pracowała także przy rozminowaniu i wyłapywaniu popleczników Saddama Husajna.

– Przy tym trzeba było zachowywać szczególną ostrożność. Nigdy nie było się pewnym, czy nie mają ze sobą pasów z bombami – mówi głogowianin.

Na zmianie pan Jerzy spędził w sumie siedem miesięcy. Stacjonował w bazie Babilon, gdzie trzeba było non stop pilnować siebie oraz kolegów. Niebezpieczeństwo było bowiem realne. Jak wspomina, należało zwracać uwagę na grupy Arabów, którzy próbowali dostać się do bazy, czy też samochody zaparkowane w pobliżu bazy.

– Były momenty gdy można było odpocząć. Zajmowałem się na przykład kucharzeniem, bo lubię to robić – mówi ze śmiechem. – Ale większość czynności... spanie, jedzenie, kąpiele... wszystko odbywało się z bronią w ręku – dodaje.

Najbardziej w pamięci utknęła mu nocna akcja. Wyjazd do Mosulu, miejscowości w której ukrywał się Saddam Husajn. Żołnierze jechali w całkowitych ciemnościach, według wskazań GPS. Drogi i miejscowości nie były w Iraku oświetlone w żaden sposób.

– Kolega źle odczytał dane z GPS i pomylił się o kilometr. Ten kilometr ocalił nam życie. Gdy dojechaliśmy na błędne miejsce, w miejscu gdzie mieliśmy znaleźć się docelowo doszło do ogromnej eksplozji. Dziś żyję, właśnie dzięki tej pomyłce kolegi – mówi pan Jerzy.

Dariusz Kluska - Walczył z Czerwonymi Khmerami

Chorąży rezerwy Dariusz Kluska od lat prowadzi w Głogowie szkołę nauki jazdy „Darek”. Mało kto jednak wie, że jest on również weteranem mało znanej misji, w której uczestniczyli polscy żołnierze.

W 1994 roku pan Dariusz wyjechał do Kambodży jako część polskiego korpusu w ramach ONZ. Przebywał tam od stycznia do września.

- Miałem piastować zupełnie inne stanowisko niż ostatecznie mi przypadło. Pojechaliśmy tam jako wojska logistyczne, zabezpieczające tok działań innych armii. Mieliśmy zająć się zagospodarowaniem żywności, dowożeniem wody i tak dalej - wspomina głogowianin. - Niestety wyszło zupełnie coś innego. W maju Czerwoni Khmerzy zaczęli atakować. Jako wojska logistyczne zostaliśmy nagle zmuszeni do obrony jako wojska operacyjne. Dlaczego? Aż wstyd przyznać, ale wojska operacyjne po prostu uciekły ze stanowisk. A kto został na polu walki? Polak.

W tym czasie została zaatakowana kompania w północnej Kambodży. Zabezpieczający tam logistykę Polacy zostali z garstką amunicji. Nie byli też przygotowani do takiej walki. Ich bazę kończyła płyta lotniska, przy której krawędzi wyrastała już dżungla. A z tej dżungli trwał ostrzał. Pan Dariusz wraz z kilkoma kolegami stacjonującymi w stolicy zgłosili się na ochotnika do wsparcia atakowanej kompanii.

- Ochotników do wsparcia było ośmiu. Z nami poleciał kapelan. W tym okresie był dla nas bardzo pomocny również udział Legii Cudzoziemskiej, w której również służyli Polacy. Gdyby nie ich wsparcie, to byśmy już chyba nie rozmawiali. W Kambodży amunicję można było kupić wszędzie, a nam jej bardzo brakowało. Doszło nawet do tego, że kupowaliśmy ją za własne żołdy - wspomina Dariusz Kluska.

Ponieważ wojska logistyczne były bardzo słabo uzbrojone, z Polski wysłano im nawet czarterem karabiny PKS, aby wzmocnić ich siłę ognia. Wreszcie do walki włączyły się też inne armie. W sumie w ostrych działaniach wojennych pan Dariusz brał udział przez blisko 40 dni.

- Wtedy praktycznie się nie spało, bo ciągle byliśmy pod ostrzałem. Pamiętam jak siedzieliśmy z kolegą w namiocie i nagle usłyszeliśmy świst. Spojrzeliśmy na siebie i tak patrzyliśmy przez chwilę oceniając, czy ten drugi żyje. Okazało się, że kula uderzyła kilka centymetrów obok jego ucha, w szafkę - mówi głogowianin.

Po powrocie do kraju wielu żołnierzy biorących udział w tej misji miało problemy zdrowotne. Przeciw nim stanęli bowiem nie tylko ludzie, ale też przyroda. Szczególnie zdradziecka była woda. Szukający ochłody w jeziorze często przypłacali to zachorowaniem na amebozę.

Jerzy Szala - komandos z Głogowa

Starszy chorąży sztabowy rezerwy Jerzy Szala to kolejny głogowianin, który brał udział w wielu wojskowych misjach za granicami kraju.

Swoją służbę rozpoczął on w 5. Brygadzie Artylerii w Głogowie, gdzie był dowódcą plutonu rozpoznawczego. W 2001 roku, po rozwiązaniu jednostki, trafił do 25. Brygady Kawalerii Powietrznej w Tomaszowie. Tam służył przez 15 lat, gdzie w sumie po 34 latach w wojsku zrezygnował z munduru w styczniu 2016 roku.

- Nie żałuje tych lat spędzonych w wojsku. W Tomaszowie trafiłem na fajną jednostkę, z fajnymi ludźmi. Służba była ciekawa. W jej ramach były skoki spadochronowe, wspinaczka, narty, zaczynałem robić rzeczy, których wcześniej nie było okazji. Służba w Tomaszowie pozwoliła mi się rozwinąć. W tej chwili wielu moich kolegów z Tomaszowa służy między innymi w GROM-ie i FORMOZIE - wspomina.

Podczas misji zagranicznych w Iraku - na I, IV i VIII zmianie - był dowódcą wozu dowodzenia jako łącznościowiec. Z kolei na 11. zmianie w Afganistanie był dowódcą strzelców pokładowych na śmigłowcach Mi-24 i Mi-17. W tym czasie on i jego żołnierze zabezpieczali loty w przypadku ostrzału z ziemi.

- Ostrzały śmigłowców może nie były częste, ale jednak zdarzały się. Mój kolega, który służył w Afganistanie zaledwie kilka tygodni stracił nogę po ostrzelaniu śmigłowca z karabinu przeciwlotniczego. Z kolei nasz helikopter został ostrzelany w lotki pociskiem z wyrzutni RPG, ale na szczęście pilot w ostatniej chwili obniżył lot. Można by wiele opowiadać o tym co działo się na tych misjach. - mówi głogowianin.

Pan Jerzy wspomina szczególnie ósmą zmianę w Iraku, gdzie baza praktycznie codziennie była ostrzeliwana rakietami. A możliwość działania polskich żołnierzy była mocno ograniczona przepisami.

- Na ósmej zmianie w Iraku, gdzie byliśmy jako misja szkoleniowa, mogliśmy podejmować działania tylko w samoobronie. Jak widziałem, że moździerz rozkładają, to mogłem odpowiedzieć ogniem dopiero gdy zaczęli strzelać. Takie są przepisy i nie można ich przekroczyć. Tak żołnierz działa - mówi. - W Afganistanie tych ostrzałów było więcej, ale tam sytuacja była bardziej dynamiczna, ponieważ wykonywaliśmy zadania z GROM-em. To były na przykład loty o piątej rano, po to żeby zaskoczyć Talibów. Lądowaliśmy w terenie i zaraz rozpoczynała się walka. Wysadziliśmy 36 żołnierzy GROM-u, którzy przeciw sobie mieli 150 Talibów. Po półtorej godziny walki odbieraliśmy wszystkich i nikt nie był ranny. Tylko śmigłowiec przy lądowaniu zebrał kilka pocisków. Takie sytuacje były.

Pan Jerzy był jednym z pierwszych polskich żołnierzy, którzy na naszych śmigłowcach strzelał z amerykańskich minigunów. Głogowianin wdrażał te uzbrojenie.

- Robiliśmy to zimą. Pobraliśmy cztery miniguny, które montowane były na ogonach. Trzeba przyznać, że to ma bardzo dużą siłę ognia. Trzy tysiące strzałów na minutę. Robi bardzo duże wrażenie - opowiada nam pan Jerzy.

Warto dodać, że podczas swoich zagranicznych misji głogowianin miał okazję poznać ciekawych ludzi. Wśród nich był koszykarz Marcin Gortat, którego w Afganistanie śmigłowiec pana Jerzego przewoził podczas odwiedzin wśród polskich żołnierzy.

- Bardzo dobrze wspominam pana Marcina, z resztą on bardzo mocno angażuje się w życie weteranów wojskowych. Zaprasza ich między innymi na mecze - opowiada.

Pan Jerzy jest dumny ze swojej kariery wojskowej. Przede wszystkich z tego, że może nosić osławiony czerwony beret - symbol wojsk powietrzno-desantowych. Były żołnierz na zaproszenie szkół organizuje m.in. prelekcje, podczas których opowiada o tym jak wyglądało życie na misjach.

Zobacz zdjęcia wteranów

Kapitan Marek Bocian to głogowski żołnierz, który bronił City Hall w irackiej Karbali. Za odwagę za otrzymał Krzyż Wojskowy.

Kapitan Marek Bocian był jednym z żołnierzy, którzy w 2004 roku obronił przez rebeliantami City Hall - ratusz, w którym znajdowała się siedziba władz irackiej prowincji Karbala. Razem z bułgarskimi żołnierzami i ze swoim plutonem z 17. Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej z Międzyrzecza, przez kilka dni skutecznie odpierali ataki irackich bojowników. Obrońców City Hall było niespełna 50. Nikt nie zginął, tymczasem po stronie rebeliantów straty były znaczne.

Niezwykła historia obrony Karbali stała się kanwą polskiego filmu fabularnego, który w 2015 roku przyciągnął do kina wielu widzów.

- Nie oglądałem go i nie zamierzam - przyznaje głogowianin. - Wiem, że film w dużej części to kinowa fikcja.

Czytaj dalej na kolejnym slajdzie --->

Dziś Dzień Weterana. Poznaj historie głogowskich weteranów m...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na glogow.naszemiasto.pl Nasze Miasto